Piąty etap tegorocznego Dakaru okazał się jak na razie najtrudniejszym dla Adama Małysza. Na wiodącym przez potężne góry odcinku specjalnym kierowca Orlen Teamu cierpiał z powodu choroby wysokościowej i uzyskał 26. czas. W klasyfikacji generalnej rajdu spadł na 20. miejsce.
Zdaniem niektórych uczestników, etap z San Salvador de Jujuy w Argentynie do boliwijskiego Uyuni był pierwszym prawdziwie dakarowym w trwającej edycji imprezy: męczącym dla zawodników, którzy odczuwają już trudy rywalizacji, morderczym dla sprzętu, który pokonał już sporo kilometrów, i z trudną nawigacją. Dodatkowo trasa prowadziła przez niedostępne zazwyczaj tereny. Mini All4 Racing Małysza i jego pilota Xaviera Panseriego wspięło się w czwartek na wysokość 4580 metrów nad poziomem morza. To tak, jakby polsko-francuska załoga wjechała swoją rajdówką na Mont Blanc – najwyższy szczyt Europy. Rozrzedzone powietrze i niesprzyjające okoliczności dały się mocno we znaki byłemu skoczkowi narciarskiemu. Zawodnik Orlen Teamu do najszybszego ponownie Sebastiena Loeba stracił nieco ponad 34 minuty.
– Po dobrym rozpoczęciu odcinka niestety złapaliśmy kapcia. A po wymianie koła dopadła mnie choroba wysokościowa. Większość dzisiejszego oesu jechaliśmy na ponad 4000 metrów nad poziomem morza. Potworny ból głowy nie pozwolił mi rywalizować na całego. Ale nie tracę optymizmu. Jutro wracamy do walki – powiedział Małysz na mecie skróconego z powodu burzy o 7 kilometrów odcinka specjalnego.