Zgodnie z zapowiedzią, Adam Małysz nie stracił serca do walki o jak najlepszy wynik w tegorocznym Dakarze. Mimo odległej pozycji startowej i jazdy w kurzu, między ciężarówkami oraz dużo wolniejszymi samochodami kierowca Orlen Teamu uzyskał na poniedziałkowym etapie do Belen 42. czas.
Po dniu przerwy w Salcie, organizatorzy najtrudniejszego terenowego rajdu świata zaserwowali uczestnikom zawodów jeden z najtrudniejszych jak na razie w tej edycji odcinków specjalnych. Był on podzielony na dwie części. Pierwsza, w rejonie Salty, wiodła po szutrowych drogach. Druga, pod Belen, była o wiele bardziej wymagająca. Prowadziła przez wydmy i kamieniste tereny, a na trasie nie brakowało pułapek nawigacyjnych. Startujący jako jeden z ostatnich Małysz musiał sobie też radzić z trasą mocno zniszczoną przez jadące przed nim pojazdy. Mimo to wyprzedził kilkadziesiąt z nich, docierając do mety ze znakomitym, jak na te okoliczności, rezultatem.
– Jazda z tymi wszystkimi autami i ciężarówkami to była masakra. Wyprzedziliśmy ich w sumie 70. Dwukrotnie się zakopaliśmy. Choć w zasadzie utknęliśmy na prostej drodze, w koleinach po ciężarówkach. Nasze Mini miało za mały prześwit i nie dało się wyjechać z koleiny o głębokości 80 centymetrów. Auto zawisło, wszystkie koła znalazły się w powietrzu i kręciły się. Wydostanie się z tego było męczące i czasochłonne. Podkopywaliśmy, podkładaliśmy trapy i po 30 centymetrów przesuwaliśmy się do przodu. Straciliśmy w ten sposób dwa razy po około pół godziny. Na samym początku, po przejechaniu 45 kilometrów mieliśmy już dwa kapcie. Tak jak wspominałem, koleiny były głębokie i na 80 centymetrów. Nie trudno więc było o to, by wystające z nich kamienie uszkodziły oponę.