Ostry kamień, który stanął na drodze Rafała Sonika i zepsute urządzenie nawigacyjne sprawiły, że Polak nie mógł przez większość wtorkowego odcinka utrzymać właściwego tempa. Na mecie dodatkowo okazało się, że mocno wygiął się drążek kierowniczy przy przebitym kole, pogięły się felgi i pękło siedzenie. To pokazuje jak trudna, twarda i nieprzyjazna człowiekowi oraz maszynom jest katarska pustynia.
Pierwszym quadowcem na trasie był Ignacio Casale, który nawet na chwilę nie znalazł się w polu widzenia Polaka. Wszystko dlatego, że krótko po starcie Rafał Sonik stracił jedno z najważniejszych urządzeń nawigacyjnych. – Już przed wyjazdem na odcinek specjalny, mój speedocap, czyli elektroniczny kompas zaparował, a potem w ogóle przestał działać. Z tego powodu musiałem nawigować z pomocą dwóch innych urządzeń, składając cząstkowe dane w całość, a tym samym jechałem wolniej i popełniałem więcej błędów – tłumaczył.
To jednak nie był jedyny problem, z jakim musiał sobie radzić lider Pucharu Świata. Po 40 kilometrach jazdy uderzył przednim kołem w głaz i przebił oponę. – Uderzenie było naprawdę mocne. Bałem się, że uszkodziłem wahacz, ale na szczęście „tylko” złapałem kapcia. Musiałem jednak pokonać 120 km do punktu serwisowego, gdzie moi mechanicy mogli wymienić koło – relacjonował krakowianin.