Wtorek był kolejnym dniem, podczas którego uczestnicy Dakaru walczyli nie o jak najlepszy czas, ale o przetrwanie w ekstremalnych – nawet jak na te zawody – warunkach. Pomagający wczoraj innym Adam Małysz dzisiaj sam nie uniknął kłopotów i do mety trzeciego etapu dotarł z 24. rezultatem.
Z powodu złej pogody i ulewnych deszczy nękających rejon Argentyny, gdzie odbywa się Dakar, organizatorzy musieli skrócić odcinek specjalny wchodzący w skład etapu z Termas de Rio Hondo do San Salvador de Jujuy. Tym razem zrezygnowano z pierwszej części trasy, gdzie woda zniszczyła drogi, po których mieli jechać uczestnicy rajdu. Próba zamiast 314 kilometrów mierzyła 227. Mimo to żywioł znów dał się zawodnikom mocno we znaki. Większość pozbawionego pułapek nawigacyjnych i zapowiadającego się na bardzo szybki oesu przejechali w rzęsistym deszczu. Te okoliczności nie sprzyjały Małyszowi, który krótko po rozpoczęciu rywalizacji stracił wycieraczkę przedniej szyby.
– Trzeba mieć pecha. Na samym początku dzisiejszego odcinka urwało nam jedną wycieraczkę. I to z mojej strony! Spadła na nas gruba gałąź z drzewa i stało się nieszczęście. Jazda bez tej części w towarzyszącej nam ulewie, na tak śliskiej nawierzchni, to była masakra. Po 70 kilometrach przełożyliśmy wycieraczkę ze strony mojego pilota Xaviera i coś już było widać, ale wcześniej, z powodu braku widoczności, przed każdym zakrętem hamowałem prawie do zera – relacjonował były skoczek narciarski.